Dzień dobry, umieramy
Zakłócamy codzienność i złudzenie, że wszystko jest w porządku – mówią aktywiści klimatyczni z Extinction Rebellion. Ostatnio znów protestowali w kilkudziesięciu miejscach w Polsce.
Czwartek, 25 lutego. Ósma rano. Na moście Poniatowskiego w Warszawie ruch jest spory. Młody mężczyzna z transparentem pod pachą wybiera moment, w którym samochodów jest trochę mniej, i ustawia się na środku jezdni. Kierowcy, którzy zatrzymują się kilkanaście metrów przed nim, z łatwością odczytują napis: „Jestem przerażony, że będę mógł zabić za wodę w wojnie klimatycznej”.
Aktywista Extinction Rebellion, międzynarodowego ruchu zapoczątkowanego w 2018 r., zostaje ściągnięty z jezdni przez czterech policjantów. Kontynuuje protest na chodniku.
Dzień wcześniej rozpoczęła się ogólnopolska akcja „Czas na bunt”. Aktywiści Extinction Rebellion w większych i mniejszych miastach dokonywali aktów obywatelskiego nieposłuszeństwa.
Trzy miesiące wcześniej dali rządowi ultimatum: politycy mieli niezwłocznie zająć się sprawami klimatu, a na początek zorganizować ogólnopolski panel klimatyczny. Panelu nie było, ruszyły protesty.
Mówcie prawdę
Wszystko zaczęło się od walijskiego farmera. Roger Hallam miał cztery hektary ziemi w południowej Walii, na której uprawiał rośliny bez nawozów i oprysków. Zapragnął czegoś więcej. Rozpoczął studia doktoranckie na King’s College w Londynie. To tam w 2017 r. ogłosił protest głodowy przeciwko używaniu przez uczelnię paliw kopalnych. Odmowa przyjmowania posiłków przez jednego z najlepszych doktorantów przyniosła skutek – w 2020 r. King’s College oficjalnie ogłosił, że z paliw kopalnych ostatecznie rezygnuje.
Hallam w 2018 r. założył ruch Extinction Rebellion, którego główną metodą miał być właśnie pokojowy, pozbawiony przemocy, ale przyciągający uwagę protest społeczny. Do ruchu dołączyli też Polacy. Widzą w swojej okolicy wysychające jeziora, w powietrzu czują smog, czytają o zanieczyszczeniu oceanów i topnieniu lodowców. Widzą też, że z postępującą degradacją środowiska robi się mało albo nie robi się nic. Na stronie internetowej diagnozują: „Nasz klimat zmienia się szybciej, niż przewidywali naukowcy. Utrata różnorodności biologicznej. Nieurodzaj. Załamania społeczne i ekologiczne. Czas ucieka, a nasze rządy nie robią nic, by to zmienić”.
Od 24 lutego przez kilka dni zorganizowali kilkadziesiąt akcji. W Bydgoszczy zablokowali ul. Jagiellońską, główną arterię miasta. Maciej Kaczmarek był jednym z organizatorów. – Zrobiliśmy blokadę przed urzędem wojewódzkim. Jedenaście osób stworzyło koło poprzez połączenie rąk, unieruchomionych w rurach, by nie dało się nas rozdzielić. Zatrzymaliśmy ruch w okolicy godziny 16.30 – opowiada.
Na ulicy położyli symbol wymierania i upływającego czasu: klepsydrę, logo Extinction Rebellion. Wokół rozłożyli tekturowe płomienie, symbolizujące katastrofę klimatyczną. Blokowali ruch. Do akcji wkroczyła policja. – Policjanci uznali, że aktywiści z unieruchomionymi rękami połączonymi w rurach „udają”. Przeszli więc do akcji usuwania nas z drogi. Dla jednej z nas skończyło się to napadem lęku, poobijanymi żebrami i naruszonym barkiem – opowiada Maciej.
Również we Wrocławiu i Poznaniu protestujący zatrzymali ruch. W Łodzi weszli do Manufaktury. Dziesięciu aktywistów położyło się w centralnym miejscu galerii. Jedna z osób miała ze sobą tablicę z napisem: „Dzień dobry, umieramy”. W tłumie przechadzały się „wdowy po ludzkości” – aktywistki ubrane na czerwono. O ile w Bydgoszczy protest brutalnie rozpędzała policja, w Łodzi było spokojnie – tylko ochroniarze próbowali przekonać aktywistów do wyjścia z galerii.
W Toruniu przedstawiciele Extinction Rebellion przywiązali się do bramy Radia Maryja przy ul. Żwirki i Wigury. Mieli ze sobą transparenty: „Nie palcie nam przyszłości”, „Siła w ręce ludzi”, „Buntujemy się, żeby żyć”. Przyjechały radiowozy. Policjanci wylegitymowali protestujących i dali wybór: albo odczepią się od bramy, albo zrobią to strażacy. Chwilę później pod Radiem Maryja był już wóz strażacki. Odkuwanie odbyło się podobno bezboleśnie.
W Warszawie jedna z aktywistek przykleiła swoją dłoń do szklanych drzwi Kancelarii Sejmu. Zrezygnowała dopiero po pięciu godzinach i pertraktacjach z policjantami.
Wybór należy do ciebie
– Odchorowuję. Tak jak większość ludzi, którzy ostatnie dni spędzili na protestach, leżeniu na ziemi w zimnie i deszczu – mówi Jadwiga Klata, jedna z liderek polskiego Extinction Rebellion.
Protest kosztował ją sporo sił, ale z efektu jest zadowolona. – To się działo wszędzie – mówi. – Co godzinę dostawaliśmy wiadomość o akcji w innym miejscu Polski. To była prawdziwa nawalanka z systemem. Wiesz, co mi daje dużo nadziei? To, że bycie niegrzecznym przynosi efekty. Obywatelskie nieposłuszeństwo działa.
Na kogo? Do aktywistów w Warszawie wyszło zaledwie kilku posłów. Na media? Na władze? – Przede wszystkim chcieliśmy pokazać ludziom, że czas bierności się skończył. I to się udało – mówi Jadwiga. – Po naszych akcjach odzywają się do nas nowi ludzie, chcą do nas dołączyć. Co mówią? Ich wiadomości, tak jak nasze transparenty, zaczynają się od tych samych słów: „Boję się”, „Jestem przerażony”, „Żyję w strachu”. Ludzie mówią, że w naszych protestach odnaleźli siebie. A politycy? Myślę, że i tak o nas usłyszeli.
Według Jadwigi każdy dziś stoi przed wyborem: pozostać biernym albo działać. – Czas się zdecydować, po której stronie jesteś. Siedzisz biernie czy ratujesz swoją przyszłość? – mówi. – Ale ratować nie przez wpisy w mediach społecznościowych, nie przez nakładki na profilowych zdjęciach. Każde nieskuteczne działanie jest tak naprawdę brakiem działania. Dlatego Extinction to cała struktura, siatka działających ludzi. Na jedną osobę blokującą ulicę przypada sześć innych. Takich, które robią gorącą herbatę, śpiewają i grają na instrumentach, zajmują się pomocą prawną, mediują z policją i wkurzonymi kierowcami. Więc jeśli pytasz mnie, co tzw. zwykły człowiek może zrobić, żeby coś zmienić, odpowiadam: organizować się. Budować oddolne struktury, które przeciwstawią się tym odgórnym.
Ma 20 lat. Nie pracuje (wspierają ją rodzice), pomieszkuje u przyjaciół. Dla ruchu rzuciła studia na uczelni w Berlinie. Dlaczego? – Mam to szczęście, że nie zostałam wychowana w ignorancji – mówi. – Przeciwnie: mam przeświadczenie, że jeśli zna się jakoś prawdę, to nie można jej zignorować. Moja prawda jest o tym, że świat powoli umiera, a my nic z tym nie robimy. Uświadomiłam sobie, że innej możliwości nie mam. Musiałam zrezygnować ze studiów i przyjechać do Polski. Czułam obowiązek, żeby odwalić tu ciężką pracę organizowania ludzi. Jeśli ktoś daje ci narzędzie i mówi: naprawiaj świat, to nie odmawiasz. Bierzesz młotek do ręki i zaczynasz pracować.
Błędy starszych
– Nie mamy legitymacji i zarządu, który zatwierdza nasze członkostwo. Mamy za to zasady i wartości – mówi Ewa Wielewska, aktywistka z Bydgoszczy. – To ruch zrzeszający ludzi, którzy wiedzą, że trzeba działać. Z troski o siebie, swoich bliskich, swój kraj. Dlatego właśnie tu jestem.
– To ruch normalnych ludzi – mówi Maciej Kaczmarek, kolejny bydgoski aktywista. – Każdy daje tu z siebie tyle, ile może dać. Są z nami mamy i ojcowie, babcie i dziadkowie, studentki i studenci, osoby pracujące na etat w bankach, urzędach, dużych firmach, artyści, nauczyciele i ci, którzy zostawili wszystkie dotychczasowe zajęcia. Nie ma wymagań dotyczących ilości poświęcanego czasu, kompetencji czy światopoglądu.
Dominują młodzi. Protestują przeciw „błędom starszych”. – Taka czy inna władza wybierana raz na cztery lub pięć lat myślała zawsze o tym, jak zostać na kolejną kadencję. My mówimy wyraźnie: chcemy panelu obywatelskiego, ponad partyjnymi interesami – mówi Ewa Wielewska.
Ale czy politycy chcą słuchać? – Powstała Młodzieżowa Rada Klimatyczna, ale dla mnie to greenwashing, pozorne działanie – mówi. – My już też nie chcemy tylko rozmawiać, chcemy działań.
Dlaczego do ruchu dołączył Maciej Kaczmarek? – W swoim życiu zajmowałem się inicjatywami kulturalnymi i społecznymi, muzyką, potrafię kierować zespołami i projektami IT, mam gdzie pracować. Chciałbym spokojnie spędzać popołudnia na tarasie, popijając herbatę. Ale dzisiaj jako swoje podstawowe zadanie traktuję działanie dla powstrzymania katastrofy klimatycznej – twierdzi. – We mnie jest to po prostu niezgoda na bierność i zwyczajna troska. Mam świadomość, że rządy nie robią nic lub niewystarczająco wiele, by nas chronić. Wszystko w Extinction oparte jest na nauce, danych. Nie na poglądach. To nauka mówi nam, że razem, w masowym wypowiedzeniu posłuszeństwa systemowi jest szansa na ratunek. Dlatego tutaj jestem. Nie mógłbym stać z boku.
Według niego działanie to wyzwanie jego pokolenia – 20-, 30-latków. – Zakłócamy codzienność. Zakłócamy złudzenie, że wszystko jest w porządku i „jak zwykle”. Robimy to po to, żeby inni dostrzegli zagrożenie. Świadomość tego zagrożenia rośnie, dołączają do nas kolejne osoby – mówi Maciej.
Zdaniem Jadwigi Klaty najważniejsze wartości Extinction Rebellion to miłość i wściekłość. Miłość do ludzi. I wściekłość na system.
Ale w ruchu jest coś jeszcze: poczucie wspólnoty, przynależności. – My wszyscy przeżywamy żałobę – mówi Jadwiga. – Żałobę po świecie, w którym liczył się „wzrost”, „zysk”, „rozwój”. Mamy potrzebę przeżywać tę żałobę razem.